Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-09-28 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 694 |
Wszystkie kryzysy, jakie wstrząsały wówczas naszym młodym państwem, bardzo mu sprzyjały, wszystko, na czym tracił naród, jemu przynosiło zawrotne zyski. Gdzie by się przez wyłomy w handlu nie przedzierał, zawsze stamtąd unosił ze sobą kolejne setki tysięcy. Handlował zbożem, suknem, cukrem, tekstyliami - słowem, czym popadło. I był sam, kosmicznie sam ze swoimi milionami. W różnych krańcach Kraju Rad*) pracowały dla niego większe i mniejsze łajzy, które nie miały pojęcia, dla kogo tak naprawdę tak się starają, gdyż Koriejko działał wyłącznie przez podstawione osoby. I jedynie on jeden znał długość tego ludzkiego łańcucha, dzięki któremu płynęła do jego własnej kieszeni rzeka forsy.
Punktualnie o 12:00 w swoim dziale rachunkowym *Herkulesa* nasz bohater odsunął na bok księgę rozliczeń bieżących i przystąpił do śniadania. Wyjął ze swego zawiniątka wcześniej oczyszczoną surową rzepę, i dzielnie wpatrzony w nicość, powoli ją przeżuł. Potem połknął zimne jajko na miękko. Zimne jajka na miękko - to podłe jedzenie, i żaden dobrego serca wesoły człowiek w życiu by czegoś takiego nie zjadł, lecz Alieksandr Iwanowicz nie pożywiał się, a się posilał, a to ogromna różnica. On nie to, że jadł śniadanie, a dokonywał fizjologicznego procesu wprowadzania do organizmu niezbędnej ilości tłuszczów, węglowodanów i witamin.
Wszyscy herkulesowcy zawsze kończyli swój posiłek gorącą herbatą. Koriejko także wypijał szklankę wrzątku *wprikusku*, trzymając w ustach kostkę cukru. Herbata intensywnie pobudza pracę serca, a ten facet dbał o swoje bezcenne zdrowie jak rzadko. Jako właściciel 10 milionów podobny był do napakowanego boksera, który z precyzyjną zimną kalkulacją przygotowywuje swój ostateczny tryumf. Dlatego podporządkowuje się specjalnemu reżymowi: nie pije, nie pali, stara się unikać stresów, codziennie robi sobie trening i wcześnie kładzie się spać. Wszystko po to, by w oznaczonym dniu zerwać się jak z kopyta i wskoczyć na ring jako szczęśliwy zwyciężca. Tego właśnie dnia chciał być młodym i świeżym, kiedy znów wszystko wróci po staremu, i będzie mógł spokojnie wyjść z ukrycia, bez strachu otwierając przed całym światem swoją zwykłą walizeczkę. W to, że stare znów powróci, Koriejko nigdy nie zwątpił. Dbał o siebie i siebie chronił dla kapitalizmu.
I żeby nikt nie rozszyfrował jego drugiego, prawdziwego oblicza, prowadził żywot nieledwie żebraka, starając się nigdy nie przekraczać ram swojej comiesięcznej 46-rublowej wypłaty, jaką otrzymywał za swoją żałosną i nudną mrówczą pracę na sali działu rachunkowości ze ścianami wymalowanymi w menady, driady - i najady.
ROZDZIAŁ 6. *A N T Y L O P A G N U*
Dychawiczna stara zielona skrzynka na czterech kółkach z czwórką doświadczonych żulików na swoim pokładzie rwała naprzód po zakurzonej drodze. Samochód podlegał presji takich sił żywiołów, jakich doświadcza pływak, kąpiący się w czasie sztormu. Co i rusz skręcał jak pijany na wybojach, wpadał w dziury, i miotało nim z boku na bok w czerwonym od zorzy zachodzącego słońca pyle.
- Posłuchaj mnie pan, panie student, - zwrócił się Bender do nowego pasażera, który już zdążył ochłonąć po niedawnym dramacie i właśnie sobie beztrosko siedział obok dowódcy ekwipaża. - Jakżeż to pan ośmielił się naruszyć suchariewską konwencję, ten zacny pakt, zatwierdzony przez sam trybunał Ligi Narodów?
Panikowskij udał, że nie słyszy, i nawet odwrócił się w drugą stronę.
- I w ogóle, - ciągnął dalej swoje Ostap. - pan pogrywasz bardzo nieczysto. Sami byliśmy przed chwilą świadkami wstrętnej wprost sceny. Gnali za panem wszyscy arbatowcy, którym pan ukradłeś gęś.
- Co za żałośni, nędzni ludzie! - ze złością wymamrotał Panikowskij.
- Ach tak! A sam siebie pan uważasz za świętego tureckiego, rozdawcę darmowych ryb, chleba i wina? Za dżentelmena, prawda? Ale w takim razie, jeżeli panu, prawdziwemu dżentelmenowi wpadnie do głowy pomysł, żeby na mankietach czynić notatki, powinien pan to zrobić przy pomocy kredy.
- Ale że niby że co? - zdenerwował się nowy pasażer.
1931
...............................................................................................
*) Kraj Rad - Kraj Sowietów; *sowiet* to na nasze rada, kolegium