Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-02-24 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 544 |
- Nie wasz psi interes! Jak się do ciebie mówi *złaź* - to złaź!
- Jeżeli tak każdy pijany, - piskliwie zaczął Koszulkin, - będzie tu chuliganić...
Ostap w milczeniu złapał go za gołą nogę, a wtedy na krzyki tamtego zleciał się cały wagon. Koriejko na wszelki wypadek ewakuował się na peron.
- Bijecie się? - zapytał Pogorszański. - No, no!
Rozjuszonego Bendera, który już zdążył zdzielić swoim workiem w łeb Koszulkina, powstrzymywali za ręce Gargantua i gruby pisarz w dziecinnej kurteczce.
- To niech gnój pokaże bilet! - wyrywał się Wielki Kombinator. - Niech pokaże swoją miejscówkę!
Całkiem goły Koszulkin skakał na górze z półki na półkę i żądał wezwania komendanta pociągu. Odleciany w Kosmos Ostap domagał się tego samego, więc skandal skończył się wielkimi nieprzyjemnościami. Goły korespondent wylegitymował się i biletem, i miejscówką, po czym zażądał od Bendera tego samego.
- A ja właśnie że nie pokażę! - wołał Wielki Kombinator, pośpiesznie porzucając miejsce zdarzeń. - Takie mam zasady!
- To pasażer na gapę! - zawył Lew Koszulkin, wyskakując za nim na korzytarz, jakim go pan Bóg stworzył. - Zwracam panu, komendancie, uwagę! Tu jechał jakiś facet na gapę!
- Gdzie on jest?! - krzyknął kierownik pociągu, w oczach którego zapaliła się żarliwość psa myśliwskiego.
Alieksandr Iwanowicz, w strachu schowawszy się za deskami trybuny, wpatrywał się w ciemności, ale Bendera nie widział. W pobliżu pociągu biegały jakieś figury, skakały ogniki papierosów i słychać było tylko czyjeś podenerwowane głosy: *Pan będzie łaskaw je pokazać!* - *A ja wam mówię, że z zasady niczego nie pokazuję!* - *Co za chuligaństwo!* - *Prawda, że to prawda? Dobrze mówię?* - *A skoro tak, to chyba powinien jechać też ktoś bez biletu?*
Zastukały bufory, tuż nad ziemią, sycząc, przeleciały kłęby pary, i jasno oświetlone okna wagonów ruszyły z miejsca. Ostap wciąż jeszcze na peronie nadrabiał miną, lecz już go mijały wszystkie te eleganckie pasiaste siedzenia i nad nimi siatki na bagaż, obsługanci pasażerów z latarniami, bukiety na stołach i wiatraki pod sufitem w wagonie restauracyjnym. Cały ten cudowny bankiet z szampanem, ze starym i nowym węgierskim winem odjeżdżał w pustynną ciemną noc. Dosłownie z rąk człowiekowi wydarto pozłacane talerze z kluseczkami i z dziczyzną, całe to fricando, tak delikatne fricando, o którym tak gorąco opowiadał Ostap - wszystko to porzuciło Grzmiący Klucz i zniknęło jak złoty sen. Alieksandr Iwanowicz podszedł do Bendera.
- Ja tego tak nie zostawię! - odgrażał się komandor. - Porzucono w dzikiej pustyni korespondenta sowieckiej prasy! Podniosę alarm na cały świat! Koriejko! Wyjeżdżamy pierwszym stąd ekspresem! Wykupimy wszystkie miejsca w całym międzynarodowym wagonie!
- Człowieku! Jakie miejsca? Jaki ekspres? Stąd nic nie jedzie. Zgodnie z planem eksploatacja Magistrali zacznie się dopiero za dwa miesiące.
Ostap podniósł głowę. Ujrzał nad sobą czarne abisyńskie niebo, dzikie gwiazdy, i nareszcie wszystko do niego dotarło. Pełne lęku oczy Koriejki dodały mu nowych sił.
- Za wzgórzem stoi samolot, - powiedział, - ten, co przyleciał na uroczystości. Odleci dopiero o świcie. Zdążymy!
Żeby tak się stało, obaj milionerzy ruszyli szerokim dromaderskim krokiem z kopyta. Ich nogi rozjeżdżały się w piachu, w oddali paliły się ogniska strasznych koczowników, a samo już taszczenie grubej walizy i wypchanego worka stawało się coraz bardziej niewykonalne. Kiedy tak gmerali się na wzgórze od strony Grzmiącego Klucza, z przeciwnej strony w szumie swych śmigieł zbliżał się świt. Pokonawszy grzbiet wydmy Bender i Koriejko zaczęli biec, bojąc się, żeby samolot nie odleciał bez nich.
1931
oceny: bezbłędne / znakomite