Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2024-12-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 27 |
Mariusz od dzieciństwa lubił oglądać różne pojazdy. Mógł godzinami stać na stacji i patrzeć na lokomotywy, a całe zeszyty zapełniał rysunkami aut. Nic więc dziwnego, że rodzina widziała w nim przyszłego konstruktora samochodów, a pięknych karoserii w szczególności. Z tą myślą posłano go do technikum samochodowego.
Tam to po raz pierwszy ujawniła się pewna cecha jego charakteru, która zdeterminowała całe jego życie. Okazało się bowiem, że uważał, iż wszystko co mówi i robi jest słuszne i każdy musi to zaakceptować.
Już po pierwszym roku nauki rodzice musieli go przenieść do innego technikum, bo stale popadał w konflikty z kolegami i nauczycielami. To drugie technikum z biedą ukończył i od tamtego momentu poczuł się ekspertem w dziedzinie motoryzacji. Uważał, że nie tylko zna wady i zalety każdego samochodu, ale również wie wszystko na temat konstrukcji, produkcji i dystrybucji aut. Przy każdej okazji wypowiadał się na te tematy, budząc uśmieszki jednych, a irytację innych słuchaczy. Przekonanie o fachowości umacniało się w nim z latami, mimo że na rynek weszły auta o których nawet w technikum nie słyszał, a on sam nigdy nie przepracował ani dnia w tej branży.
Nie przepracował, bo poszedł na studia w nowo otwartej w jego mieście niby-uczelni, jakich ostatnio namnożyło się w Polsce.
Jednocześnie zapisał się na kurs fotografowania i filmowania. Po ukończeniu tego kursu poczuł się artystą fotografikiem i krytykiem filmowym. Nie pstrykał już fotek jak zwykli śmiertelnicy, ale starannie je kadrował, a fotografowanym ludziom kazał ustawiać się i uśmiechać wedle jego woli. Oglądając filmy, zawsze w nich coś krytykował: a to błędy w scenariuszach, a to grę aktorów, a to sposoby filmowania.
Również w czasie studiów ukończył kurs sędziowania piki nożnej i przez dwa sezony sędziował mecze na najniższym poziomie rozgrywek. Jak należało się spodziewać, nabrał przy tym przekonania, że o piłce nożnej wie wszystko. Oglądając mecze, zawsze krytykował poziom ich sędziowania - nawet po wprowadzeniu systemu VAR.
Mimo rozlicznych zajęć dodatkowych studia ukończył w terminie i jako magister pedagog podjął pracę… w dużej firmie spedycyjnej. Tam zaraz na wstępie stwierdził, że jej pracownicy nie umieją obsługiwać komputerów i zaczął ich pouczać. Uważał też, że procedury i metody pracy w firmie są złe i próbował je zmieniać. Tak przebiegł mu okres próbny, a po nim szefostwo z ulgą się go pozbyło.
Potem pracował jeszcze w wielu firmach i urzędach. Trwało to zawsze krótko, bo albo praca mu się nie podobała i sam odchodził, albo go wylewano po zaraz po stażu.
W międzyczasie ukończył jeszcze dwa kursy: na administratora nieruchomości i detektywistyczny.
W sumie był więc: mechanikiem samochodowym, filmowcem, sędzią piłkarskim, pedagogiem, administratorem nieruchomości oraz detektywem i w każdym z tych z tych zawodów był - w swoim mniemaniu - wybitny. Niestety nie doceniali tego jego pracodawcy, bo w żadnej z firm nie zagrzał miejsca dłużej niż rok.
Gdy w Polsce zaczęli się pojawiać różni pseudopolitycy i takież partie, Mariusz zaraz przytulił się do jednej z nich. Zrobił to tak skutecznie, że został dyrektorem biura poselskiego jednego z nowych posłów.
Pojechał z pracodawcą Warszawy na „szkolenie organizacyjne dla nowicjuszy”, zrobił sobie zdjęcie na sejmowej sali obrad i pochodził po tamtejszych korytarzach. Na jednym z nich otarł się o Jarosława Kaczyńskiego. Ukłonił mu się, poseł mu odpowiedział i po tym sekundowym spotkaniu, Mariusz stwierdził, że prezes to łagodny starszy pan.
To była w końcu praca jego marzeń. Codziennie budził telefonicznie swego pryncypała, aby ten po przebalowanych nocach nie opuszczał obrad sejmu, a potem śledził je w Internecie z wypiekami na twarzy. Odpisywał też na zapytania i prośby, które naiwni wyborcy przysyłali czasem do biura poselskiego. Nie bardzo podobało mu się to, że musiał odwozić dzieci posła do szkoły i odbierać po lekcjach, ale czegóż nie zrobiłby w imię czekającej go świetlanej kariery. Z szefem nie wchodził w konflikty, bo tamten był zbyt zajęty kręceniem lodów i nie interesował się pracą biura.
Z dnia na dzień nasiąkał polityką i wkrótce stała się ona jego życiem. Nie umiał już rozmawiać o niczym innym jak tylko o komisji smoleńskiej, systemie Pegasus i tym podobnych rzeczach. W jego mowie zagnieździły się zasłyszane z mównicy sejmowej słowa typu „dezynwoltura” czy „hucpa” i używał ich na każdym kroku.
Pod koniec kadencji zaczęły się przepychanki wyborcze i okazało się, że Mariuszowy szef nie podlizał się komu trzeba. Trafił na listę wyborczą w obcym okręgu i to ostatnim miejscu. Oznaczało to, że Mariuszowy sen o wielkiej polityce się kończy.
Zaczął wiec rozglądać się za inną pracą. Był jednak już po czterdziestce, CV miał długie jak regionalny wykaz firm i urzędów, więc potencjalni pracodawcy odmawiali mu jeden po drugim.
Jakoś w tym samym czasie Mariusz poznał Jolę. Była wykształcona, miała dobrze płatną pracę w zagranicznej korporacji, własny dom, ale dochodziła już pięćdziesiątki. Do szczęścia brakowało jej tylko chłopa, a dużo młodszy i przystojny Mariusz bardzo jej podpasował. Zakręciła więc czym trzeba i po kilku tygodniach Mariusz był już zaobrączkowany.
Zamieszkał w domu żony i od razu został poddany resocjalizacji. Został przedstawiony całej rodzinie oraz znajomym, a w czasie spotkań z nimi nie mógł ani słowem napomknąć o polityce, bo go nie chciano słuchać. Następnie żona dała mu do zrozumienia, że przy podejmowaniu decyzji jego zdanie będzie tylko jednym z dwóch i wcale nie musi być decydujące. W zamian za to Mariusz miał uprane i wyprasowane ciuchy, wysprzątany dom, doskonałą wyżerkę i dużo pracy w łóżku, bo Jola rzetelnie nadrabiała lata postu.
Z początku bardzo cierpiał, ale z czasem przestał pleść o dezynwolturze i wyborach kopertowych, a zaczął mówić o koszeniu trawnika, naprawie auta lub o pogodzie. Gorzej szło mu ze zrozumieniem, że nie zawsze ma rację. Z początku starał się - jak dawniej - przeforsowywać swoje zdanie, ale zawsze wtedy był odcinany od stołu i łoża, więc po kilku dniach miękł.
Z czasem to nowe życie zaczęło mu się nawet podobać, przytył i stał się kanapowcem z ciepłymi kapciami na nogach.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Poprawny, barwny i bogaty język. Jednak wkradły się drobniutkie błędy. Brakuje przecinka przed "który" oraz jest zbędny przecinek przed "Mariusz stwierdził". Prawdopodobnie brakuje też przyimka "do" przed "Warszawy".