Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-02-07 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2595 |
Piknik zdrowej żywności to impreza odbywająca się każdego roku w maju, ściągająca producentów naturalnego, tradycyjnie wytwarzanego jedzenia, w celu zaprezentowania publiczności oraz poddaniu ocenie specjalnie dobranej w tym celu jury. Ludzie z całego regionu dumnie prezentowali swoje różnorakie wyroby jak chleby, wędliny, miody, wina czy piwa. Na jednym z takich konkursów po raz kolejny i ostateczny przekonałem ojca do moich zdolności naukowych, odkrywczych, nie mających nic wspólnego z humanistyczną fantazją. Otóż na pikniku prezentowaliśmy nasze piwo z domowej produkcji, a ojciec bardzo liczył na zwycięstwo. Nie wiem, na ile oczekiwał wygranej ze względu na swoją osobę, a na ile ze względu na nasz produkt. To były nasze początki i zaprezentowany bitter nie był najlepszy w swoim gatunku, ale nie miał tego roku konkurencji, gdyż jako jedyni wystawiliśmy piwo w konkursie i tym sposobem zostaliśmy zwycięzcami. Siedząc przy stole i popijając nasz triumfalny płyn, czekaliśmy na werdykt w sprawie najlepszego producenta naturalnej żywności naszej okolicy. Podawano nam do oceny, jako osobom wyróżnionym, różnego rodzaju miody, wina i wędliny. Ojciec z uwagą mi się przyglądał, kiedy dokonywałem szczegółowych oględzin każdego podanego produktu. Jako student drugiego roku chemii na renomowanej politechnice, mogłem wykazać się jako wyjątkowo skrupulatny juror. Większość żywności nie budziło moich zastrzeżeń, bynajmniej nie dla mojego oka, bo w laboratorium być może odkryłbym więcej, jednak kiedy podano pewną kiełbasę, od razu zauważyłem niepokojącą rzecz. Mianowicie po ugryzieniu, wewnątrz pęta, zaobserwowałem ledwo dostrzegalny biały nalot, który musiał świadczyć o zawartości konserwantów. Pokazałem to ojcu, który podniecony pobiegł do jury, przedstawiając im odkrycie, gestykulując i wskazując palcem w moim kierunku. Pomimo wielkiego oburzenia producenta kiełbasy, niejakiego Jana Sowy, zdyskwalifikowano go, co nie było takie łatwe. Był to właściciel miejscowej, dobrze rozwijającej się masarni, która właśnie wchodziła na szerszy rynek i wygrała przetarg na dostawę mięsa do szpitala oraz jednego z przedszkoli. W konsekwencji w mieście wybuchł skandal, a Sowę okrzyknięto zbrodniarzem, niemal doszło do samosądu. Jeden z mieszkańców wybił za pomocą zmrożonej kiełbasy witrynę w jego sklepie. Równocześnie całe społeczeństwo podkreślało moją bohaterską postawę – przez chwilę stałem się bardziej ważny od ojca, a to już coś! To wtedy pierwszy raz zostałem rozpoznany i doceniony w związku z tym, co robię, a ludność mojego miasta postawiła olbrzymi krok ku zagładzie reszty cywilizacji, pozwalając mi uwierzyć w swoje zdolności. Ojciec oczywiście na tę okoliczność napisał stosowne opowiadanie, tym samym całkowicie kompromitując i doprowadzając do ruiny pana Sowę. W swojej historii nawiązał do wielkiego producenta żywności, który stworzył niewykrywalny konserwant, mający właściwości zabójcze dla człowieka. Firma osiągała wielki sukces, była znana na całym świecie, jednak na skutek zjadanych jej wyrobów, ludzie masowo umierali na nowotwory układu pokarmowego. Ostatecznie właściciel masarni zostaje aresztowany, a produkcja wstrzymana. Każdy uważny czytelnik skojarzył fakty i na nic się zdało klasyczne zdanie na wstępie opowiadania, głoszące, że: „Wszystkie postacie i wydarzenia są fikcyjne i całkowicie przypadkowe”.
Tak oto zyskaliśmy kolejnego śmiertelnego wroga – Jana Sowę, który zaprzysiągł podczas wieczoru pokonkursowego, w zaciszu lokalnego baru, zemsty na rodzie Saperskich. Zarzekł się również, ze w życiu nie wypije już piwa, bo ten napój kojarzy mu się od tej pory wyłącznie z naszą rodziną. Tak oto stał się głównym konsumentem wódki, co może pomogło zwiększyć obroty producentom destylatów, ale zaszkodziło jego bliskim. Upijał się często, chodząc po mieście i wykrzykując groźby pod adresem moim i ojca, a wobec bliskich stał się wulgarny i agresywny. Na jeden dzień przed końcem świata żona potajemnie zgłosiła wymiarowi sprawiedliwości fakt znęcania się przez krnąbrnego masarza nad bliskimi, ale policja, na szczęście dla niego, nie zdążyła umieścić go w areszcie.
*
Od tamtej pory tato radził mnie się we wszystkich sprawach, które miały cokolwiek wspólnego z nauką. Najczęściej chodziło mu o profesjonalne nazewnictwo, które mógłby wykorzystywać w swoich książkach fantastyczno-naukowych. W ten sposób karmił swoich fanów fikcyjną sieczką, ale podpartą fachową wiedzą.
Może i jestem zbrodniarzem, ale moja trucizna zabijała szybko i bezboleśnie, do tego powstała przypadkowo. Myślę, że na większą karę zasługują osoby zamieszane w dopuszczanie trucizny zabijającej powoli, zawartej w żywności. Przecież celowo i umyślnie niszczyli zdrowie zwykłych ludzi, zresztą za zgodą rządów. Jednocześnie włodarze sami raczyli się rarytasami, pochodzącymi tylko i wyłącznie z upraw ekologicznych, bez śladowych ilości chemii. Myślę, że tu na górze mam cień poparcia, bo jak mówi ich Wielka Księga Historii Zakończonej: „Ziemianie nie ewoluowali charakterologicznie, tylko dokonywali odkryć ułatwiających życie osobnikom dominującym. Ci zaś, od zarania ludzkości, postępowali wobec innych ludzi bezwzględnie, poniżając, traktując gorzej, spychając jeszcze niżej i oddalając od siebie. Od jaskiniowców poprzez średniowiecze, aż do ostatnich dni ludzie byli tacy sami - wyróżnieni żyli w dobrobycie, zdając na swoją łaskę resztę stada. To zresztą kolejny objaw ich niewyobrażalnego prymitywizmu.”