Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2010-09-05 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3314 |
KRYSTYNA HABRAT
LOS Z POTARGANYM WŁOSEM
Z wieczora przeraźliwa igiełka od zęba zaczęła podstępnie wwiercać się w mą świadomość. Ból jeszcze nie był wyraźny. Zanikał, ilekroć skupiałam na nim uwagę, ale ząb jakby nabrzmiewał. Coś wokół niego narastało, niepokoiło. Zażyłam na wszelki wypadek tabletkę, a rano zatelefonowałam do gabinetu dentysty. Telefon odebrała pielęgniarka. Długo się certowała. W końcu łaskawym tonem wyraziła zgodę, żebym przyszła po południu. Kiedy się zjawiłam, w poczekalni siedziało zaledwie pięć osób. Usiadłam ostatnia w rzędzie krzeseł, jak wskazywała kolejka, i wyciągnęłam książkę do czytania. Niedługo dane mi było skupić się na lekturze, bo szybko zapadł zmierzch, a poczekalnię rozjaśniały jedynie trzy podłużne jarzeniówki uczepione wysoko sufitu. Z pozostałych zwisały druty. Nachylałam książkę w stronę wątłego blasku. Nie znoszę pustego czekania. Wolę marnować oczy niż życie.
Podnosiłam wzrok na każdy ruch w poczekalni. Z dwóch stron dochodziły do niej korytarze, co przypominało fragment układu trawiennego, gdzie poczekalnia stanowiła wątrobę. Brakowało tylko porządku w dopływie z korytarzy nowych pacjentów. Przybywali raz z prawa, raz z lewa i zajmowali kolejne krzesła. Wcześniejsi drzemali z otwartymi oczami. Czasem zamieniali szeptem kilka słów i cichli.
Koło drzwi gabinetu dentysty zaczął krążyć, jak uparta osa, mężczyzna o wyglądzie cierpiącego na wrzód żołądka. Pielęgniarka uchyliła drzwi i skinęła na niego. Wszyscy oniemieli. Przyszedł najpóźniej, a już go wezwano?!
Niewidoczny, bo za ścianą, lewy korytarz wypełnił się nagle trzaskiem kroków. Ktoś zbliżał się energicznie. Z tym głośnym werblem wtargnęła wielka i gruba niewiasta z nie-modnym kokiem na głowie. Za rękę trzymała małego chłopca. Nie spojrzała na czekających. Kierowała się prosto na gabinet. Otworzyła ostrożnie drzwi i z progu wykrzyknęła gromkie: dzień dobry. Zachwiała się, jakby do odwrotu, ale widocznie zachęcona weszła tam. Inni czekali dalej. Mężczyzna wezwany bez kolejki wymknął się stamtąd po półgodzinie chyłkiem i nie patrząc nikomu w oczy zniknął. Olbrzymka z wnuczkiem okupowała gabinet dobrą godzinę. Przez ten czas nagromadziło się czekających. Krążyli niecierpliwie pod drzwiami. Udawali, że nie dostrzegają kolejki w rzędzie krzeseł. Czatowali u progu gabinetu i zaglądali natarczywie głodnym wzrokiem, ile razy pojawiła się tam smuga światła. Najbardziej nerwowo podrygiwał niski mężczyzna, choć dopiero co się pojawił. Kręcił się tam i z powrotem. Wywijał uwieszoną u ręki saszetką. Podrywał się i wyciągał szyję ponad innych na widok pielęgniarki wysuwającej czubek głowy. Wreszcie ukazała się cała. Była chuda, szara, a na głowie sterczały jej w nieładzie kosmyki trwałej. Krytycznym okiem zlustrowała przedpole. Podbiegali ku niej i ci z kolejki. Zaczęli protestować, że przyjmuje innych bez ładu i składu. Wszyscy, jeden przez drugiego, dopytywali, kiedy będą przyjęci. Niektórzy przybierali groźny ton.
- Czekać! - orzekła wspaniałomyślnie. - Czekać, czekać - powtarzała każdemu.
Sama zaniepokojona zaczęłam się dopytywać. Pomimo telefonicznego uzgodnienia nie byłam na dziś zapisana. Niby ból zęba był powodem wystarczającym do przyjęcia, ale tu wszystko się kręciło. Ci bez kolejki panoszyli się bezczelnie. Sprawy zdawały się przybierać zły obrót.
Czekać! - usłyszałam w odpowiedzi i białe drzwi się zamknęły.
Schowałam książkę. Zrobiło się zbyt ciemno. Jarzeniówki bielały księżycowo. Ze spódnicy siedzącej obok dziewczyny rozbiegły się malowane fioletowe pawie. Zapatrzyłam się w nie, jak rozkładały wachlarze ogonów, to znów ciągnęły je za sobą, niczym tren. I wielokrotniały majestatycznie spojrzeniami nieprawdziwych ogonich oczu.
Traciłam tak poczucie rzeczywistości, pogrążone doszczętnie w bezsensie neurozy czekania. Zabrakło mi nawet ochoty do rozmowy. Z rezygnacją patrzyłam, jak pielęgniarka wychyla się zza drzwi i nie zważając na kolejność wskazuje palcem upatrzoną osobę. Niski pan dawno już sobie poszedł załatwiony. Podobnie inni, uśmiechnięci znacząco do pielęgniarki. Czekający, dotąd potulni, zaczynali coraz głośniej szumieć o bałaganie i niesprawiedliwości. Byli to pewnie ludzie cisi i nieśmiali, przyzwyczajeni do pokornego wyczekiwania nieraz pod czyimiś drzwiami. Dlatego długo znosili to, co dziś się tu działo, ale w końcu przekroczyło to granice ich wytrzymałości. Protest nabierał siły.
- Wszędzie bywają uprzywilejowani! - wykrzykiwano.
- Te przywileje doprowadziły kiedyś kraj do zguby.
- Najwyższy czas z tym skończyć!
Wszyscy teraz napierali na drzwi, bo stamtąd pielęgniarka wybierała najczęściej. Na widok ich zwartego kręgu wrzasnęła:- Co jest?! Odsunąć się! I czekać!
Skrzywiona groźnie zmieniła po chwili grymas w coś przypominającego uśmiech, adresowany do kogoś tam w tłumie. Domyślano się zaraz, kto następny przekroczy wymarzone drzwi. Pominięci zmuszeni zostali do odwrotu. Niektórzy pozostali, trzymając twarz w pogotowiu na przypochlebny uśmiech, gdy tylko biała postać w drzwiach się pojawi. Inni zniechęceni opadli ciężko w rząd krzeseł. Usiadłam i ja, ale nie mogłam usiedzieć. Szarpało mną zdenerwowanie.
Nagle irracjonalna sytuacja w mrocznej poczekalni wydała mi się sceną z jakiejś przypowieści. Pielęgniarka z potarganą fryzurą była tu Losem. Decydowała, co się z kim stanie. Od niej wszystko tu zależało. Wybierała zatem według swojego widzimisię i grała ważniarę. A niewidoczna jeszcze z poczekalni dentystka była Spełnieniem. Ale załatwiała tych, których podsuwała jej Los.
- Czekać. Czekać! - pokrzykiwała Los, wybierając sobie następnych całkiem bez sensu.
Nienawidzę czekania. Nie tylko dlatego, że marnuje się tak bezowocnie czas, zamiast wykorzystać go mądrzej. Niedowierzam tej mądrości Wschodu, zapewniającej, że do tego, co potrafi czekać wszystko przyjdzie na czas. Przecież gdybym już została przyjęta, skończyłby się ćmiący na nowo ból zęba. Piłabym już w domu herbatę, kończąc zaczętą tu lekturę.Zawsze byłam straszliwie niecierpliwa. Niejedno przez to zniszczyłam, ale też pewnie dlatego, bywam, jak na złość, skazana na dłuższe oczekiwania niż inni. Napisałam nawet opowiadanie o rodzącej się w beznadziejnym czekaniu neurozie. Pochwalił je pewien autorytet, lecz do druku wskazał inne. Natomiast drugi orzekł, iż czekać tak to nielogiczne, lepiej działać. Pierwszy nie mówił tak autorytatywnie, a ten jeszcze młody. Obce mu pewnie neurasteniczne nastroje i ma zdrowe zęby, skoro nie zaznał męczarń poczekalnianych. Gdyby był na takowe kiedy skazany, rozumiałby czekanie. Ciekawe, co by mi na moje czekanie doradził. Czy zamiast wyczekiwać w nieskończoność obiecanego druku, recenzji, odpowiedzi mam rzucić pisanie? Ale rezygnacja jest przeciwieństwem działania.
I w poczekalni dentysty muszę dziś czekać, bo nie byłam wpisana wcześniej do księgi pielęgniarki. A czy w życiu zostałam umieszczona w Księgach Talentów? Gdyby to wiedzieć...Tutaj, jak zdobędę się na cierpliwość, panna Los wpuści mnie wreszcie przed oblicza Spełnienia z wiertarką. I naniesie moje nazwisko w swą księgę, lecz kto ma pieczę nad Księgą Talentów? I czego Mu trzeba?
Siedząca obok mnie dziewczyna zastygła w rezygnacji z głową pochyloną nad spódnicą z pawiami. Patrzyły złośliwie tysiącami oczu. Nieprzystępne i dumne. Nagle w senność wdarł się krzyk:
-Tego już za wiele! - krzyczała kobieta, przybyła długo po mnie. - My czekamy, a pani wybiera sobie kogo chce!
- Pokazuje tak swą władzę - uzupełnił ktoś inny.
- No, komu się za bardzo śpieszy, wejdzie ostatni - wysepleniła zjadliwie Los.
- Wariatka! - odkrzyknięto. - Skandal! Nonsens!
Ja milczałam. Wykrzywiłam się tylko porozumiewawczo do pawi. Te, nierealne, wiedziały pewnie, że Los nie może być sprawiedliwy. Przecież jego jedyną logiką jest złośliwa przewrotność! Mówi się nawet, że portki dostaje ten, kto nie ma już siedzenia. I starannie obkuty uczeń, kiedy zależy mu na najlepszym stopniu, dostaje gorszy niż zwykle, bo akurat przejęty tym plącze się przy odpowiedzi i zapomina. Wszystko jak na złość. I kto kocha za bardzo, podobno zwykle przegrywa. Nawet w Biblii powiedziane, że ostatni będą pierwszymi. Kto ma będzie mu dodane, a kto nie ma będzie mu zabrane. A bogaczowi z przysłowia byk się cieli, gdy biedny dostaje wszędzie po zębach.
Tutejsza Los powiedziała też coś w tym sensie: komu się za bardzo spieszy, wejdzie ostatni.
Nauka zna dobrze to prawo paradoksu. Dwa mówiące o tym zwą się prawami Yerkese-Dodsona. Tylko nie trąbi się o tym zanadto. Przestano by wówczas marzyć, starać się, może pisać wiersze i kochać. Wszystko zniweczyłaby rozsądna obojętność.
Zatem przekorny los jest po prostu wariatem. Zwariowany jak ta tutaj, co w tym momencie cofa się zatrwożona pod naporem protestującego tłumu w poczekalni. Próbuje skryć się za drzwi, ale ktoś wkłada w szparę nogę. Dalej więc się wyzywają, przepychają, wrzeszczą, potrącają.
- Czas zrobić z tym porządek! - fruwają postulaty.
- Musi być jakaś sprawiedliwość.
- Weźmy się za nich! No, dalej... Precz stąd, głupia.
Na ten rwetes wychyla się z gabinetu Spełnienie. Nieziemska. Wysoka i piękna. W ręku trzyma kleszcze.- Proszę się uspokoić - mówi niegłośno, lecz stanowczo. To natychmiast skutkuje. Odsuwają się. Ich bunt był jedynie wyrazem rozpaczy. A zarazem przegraną, bo odtąd nie mają tu na co czekać, Los weźmie odwet. Odchodzą więc. Jedni z podniesioną głową. Dopiekli tej babie ile wlezie. Inni cofają się w pełni rezygnacji. Reszta poddaje się dalszej niewoli czekania. Ja z nimi, przekonana, że los nie ma logiki. Musi być niesprawiedliwy, bo jest wariatem. Dlatego również nie uda mi się napisać naprawdę dobrego opowiadania. Szkoda marzyć.
oceny: bezbłędne / znakomite
Skąd my te sceny znamy??
- już w perspektywie dużo szerszej niż /w wysokim sądzie, w komisji literackiej czy w szpitalu/ korytarz -
K T O
w tych naszych powszechnych zawsze zapchanych zakorkowanych kolejkach decyduje o tzw. lepszości /jednych nad gorszymi drugimi/
i o najlepszości?!
Los?
Los w Sztokholmie?
Los Los Angeles??
Los! Los! Los!
do ściany
pacjenci
nieugięci
ci i ci
i tamci
oraz tamci
wszyscy pogięci
przez Los
wyklęci
masakra
??
oceny: bezbłędne / znakomite