Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-01-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2772 |
Nie ma dnia bez bombardowania złymi informacjami; pies ogryzający człowieka do kości, pyszni się powodzeniem od lat. Katastrofy, wypadki, kaszanka z ludzi, tu i tam latające szczątki, są to wieści czytane, odsłuchiwane, upragnione, pojawiające się razem z otwarciem porannej gazety lub radia; serwujemy je sobie pod pierwszy łyk rozespanej kawy, tego pierwszego sznapsa na dobry świt.
Natomiast zwykła psina pałaszująca resztki ze śmietnika, ląduje na ostatnich stronach kynologicznych wiadomości. Jako zleżały news kica sobie po naszym umysłowiu bez efektu, ot, jako jedna z wielu konstatacji nieważnej rangi.
Gdyby jeszcze miał trzy urwane nogi, dwumetrowy ogon i całuśne ucho przybite do rozumu gwoździem papowym, gdyby śmietnik stał chociaż wpodle znanej rzeźby, to może wiadomość ta mogłaby awansować do działu sensacji. Wówczas opowiadałoby się o piesku we współczujących tonacjach, a niejeden zdolny zoil-poeta dorobił by mu życiorys: trudne dzieciństwo bez budy nad łepetyną.
Ubarwione postacią okrutnego właściciela z wirtualnym sercem, pomogłoby dziennikarzowi zaistnieć w eterze lub na papierze. Przy sprzyjającej wenie mógłby ów redaktor zrobić ze zwierzaka bohatera reportażowego serialu. W zależności od poczytności można by temat psiaczka ciągnąć w nieskończoność, rozwinąć nie tylko wątek jednouchego kundla, lecz opisać jego parchaty los aż do siódmego pokolenia włącznie.
Sięgnąć pełnym piórem do jego mrocznych dziejów. Dorobić mu wiarygodne ideolo. Na przykład nie od rzeczy byłoby przedstawienie go na tle wydarzeń walki z komuną. Jak mu się wiodło w PRL. Czy jego właściciel dbał o niego tak samo, jak teraz. A poza tym ciekawe byłoby, kim tak naprawdę bywał jego posiadacz: sprawował się jako donosiciel, lub uchodził za ofiarę.
*
Mamy co najmniej w bród zagadnień spędzających nam sen z gałek. Podstawowych, jeszcze niewyeksploatowanych do ostatniej strużyny. Nad każdym należałoby uchylić kapelusza, omówić go, lecz nie zajazgotać, nie podtapiać w słownej sałacie.
Kiedy pomyślę o tym, że za wiele czasu tracimy na podobnie bzdurne, psinkowe rozważania, kiedy wiem, że tyle kluczowych problemów oczekuje opisu, podczas gdy kręcimy się wokół polemik o niczym – jest mi smutno. Jest mi niemrawo, bo mam świadomość, ile ważnych umyka nam z pola dyskusji, jak pławimy się w przemilczeniach i niedopowiedzeniach, jak omijamy tematy na próżno wyglądające naszego przywrócenia do łask.
*
Ilekroć pokrzepiam się wertowaniem dzisiejszych gazet, obrzydliwych płacht z propagandowymi sloganami, łzawymi historyjkami o szczekającym żywocie sobaki, kiedy tylko zanurzam się w lekturach tego rodzaju gawęd, z tym większą ochotą wracam do czytania Kisielowych dzienników.
Pisane w bezpardonowych konwencjach, bez ogródek i teraźniejszych obwarowań, bez mówienia pytyjskim czy ezopowym językiem babci wróżącej na dwoje, pisane z ujmująco przaśną swadą brania otaczającego świata za pysk, potrafiły dać tej rzeczywistości odpowiedni wyraz, posłużyć się ironią, sarkazmem, często wyrywnym przekleństwem.
Dosadne, lecz precyzyjne diagnozy Kisiela zmuszały do namysłu. Były jasne, przejrzyste, a zwłaszcza przystępne dla przeciętnego Kowalskiego i albo Kowalski je zaakceptował, albo nie.
A pisał o sprawach trudnych, przekraczających Rubikony potocznych rozumowań: o polityce, o ludziach wplątanych w jej zależności, o ich różnorakich charakterach i wieloznacznych postawach; nie dał się zredukować do roli posłusznego wasala intelektu miotającego wymaganym dwójmyśleniem.
A działo się to w zastraszających czasach zniewolenia, zakazów, niemożności publicznego wypowiadania swoich poglądów, w czasach, gdy byle ciemniak mógł go zamknąć w pierdlu, pozbawić pracy, paszportu, możliwości zarobkowania, gdy jego okrojone, wyretuszowane teksty ukazywały się pod pseudonimami.
Ostatnio jestem zmuszony do wysłuchiwania i oglądania rozmaitych wystąpień politykierskich. Rozmów nacechowanych prawniczymi terminami. Terminami tak zawiłymi, że pojmowalnymi zaledwie garstce wtajemniczonych kauzyperdów.
Co który z nich zaczyna wygłaszać swoje nawiedzone interpretacje tych słów, następny przemawiacz wyskakuje z przeciwnym komentarzem. W efekcie powstaje harmider, kakofonia sprzecznych informacji, a ja, nieszczęsny uczestnik tej uczonej erystyki, ani głupi, ani mądry nie jestem. Jestem za to zagubiony, zdezorientowany i dochodzę do wniosku, że abonament na rację ma każda ze stron.
Brakuje nam Kisiela; szczególnie dziś. Jego rozsądku, trzeźwego postrzegania, sądów wypowiadanych w ostrej, niebanalnej formie
Więc pytam: co się z nami stało, gdzie odpłynęła nam odwaga, dlaczego nie ma wśród nas jego następcy? Po jakie licho, mimo swobody wypowiedzi, nie potrafimy mówić szczerze?
*
Był czas, gdy miałem nadzieję na dobrą zmianę i sympatyzowałem ugrupowaniu PiS: byłem za oczyszczeniem błędów PO. Ale gdy teraz obserwuję sejmowe transmisje i jestem znużonym świadkiem parodii obrad, posunięć typu oko za oko (ze sprytnym i cwaniackim powoływaniem się na argument: PRZECIEŻ WY ROBILIŚCIE TAK SAMO), gdy stałem się kibicem dziecinnej zabawy w złodziei i policjantów, obserwatorem braku dyskusji i celowego ignorowania odmiennych zapatrywań – nadzieję tą straciłem definitywnie.
Aliści jak większość Polaków, tak i ja mam naturę przekorną: im bardziej mi ktoś czegoś zabrania, tym większy wywołuje mój opór. A poza tym sądzę, iż wulgarne ciskanie językowymi kamieniami lub szczucie jednej połowy społeczeństwa na drugą, nie licuje z postępowaniem chrześcijańskim.
Narosła więc we mnie silna i ciągle powiększająca się ochota do wyrażania sprzeciwu. Zatem przyszedł moment na opamiętanie. Opór przeciwko temu, w czym uczestniczę.
Mimowolnie i niezależnie od moich chęci poddawany jestem obrażającemu nazywaniu Polakiem gorszej kategorii, patriotą z małej litery, gejem, Żydem, współpracownikiem ministrantów z SB, gloryfikatorem bliżej nieznanego układu, lewakiem czy innym epitetem, wszystkie te zaś kalumnie i epitety spadają na mnie tylko dlatego, że odważyłem się mieć własne, skandalicznie indywidualne zdanie.
Widzę obyczajową analogię między posunięciami twardego elektoratu PiS-u, a fundamentalizmem Talibów: łączy ich zacietrzewione dbanie o religijną i rasową czystość wyznawców. U nas patriotyczne procesje, u nich karykatura meczetów i drakoński wymóg noszenia burek, a i tu i tam - niszczenie ideologicznych odstępstw, kultura jedynie słusznej religii, oraz manifestacyjne, zbiorowe modły na pokaz. Jedyna różnica polega na tym, że PiS nie ścina oponentom głów. Co najwyżej da im fangę w nos jako nagrodę za niewierność.
*
Polityka interesuje mnie średnio. Co innego sprawy społeczne, nierozdzielnie powiązane z moim losem, wiszące jak miecz nad moją przyszłością. A także nad perspektywami rysującymi się nad pokoleniem młodych, rozpoczynających bieg ku szczęściu. Co ich czeka? Jakie jutro rysuje się przed nimi? Świetlane, czy ponure, obfite w znaki zapytania? A może nie rysuje się przed nimi nic, krom lęków i wszędobylskich niepewności?
Przykry to widok i ciężko jest opanować emocje, gdy na naszych oczach dzieje się zło czynione w imię demokracji.
W pierwszej części niniejszego felietonu ośmieliłem się zatęsknić za Kisielem. Przywołałem jego postać w kontekście odwagi, śmiałości wyrażania niepopularnych sądów. Pozwoliłem sobie ubolewać, że nie masz u nas jego kontynuatorów. Koryguję: z rzadka, bo z rzadka, lecz nie teraz, a w odległej historii miewaliśmy podobnych. Ludzi odważnych, niezłomnych bez instrukcji, nie oglądających się na groźne miny przełożonych. A jak dobrze poszperać, to i obecnie dogrzebiemy się pokrewnych. Jednakże zaznaczyć warto, że w okolicznościach naszej przyrody występują z nieczęsta. Z przymała, jak rodzynki w świątecznym zakalcu.
Do takich onegdajszych ludzi należał biskup Krasicki, osobowość nietuzinkowa; choć był prominentnym przedstawicielem kleru, purpuratem nie obawiającym się wygłaszać zapatrywań sprzecznych ze stereotypowymi poglądami Kościoła, to w swoich dramatach, fraszkach i bajkach piętnował obłudę, zaprzaństwo, dewocyjne zachowania. Pisał też o wolności:
PTASZKI W KLATCE
Czegóż płaczesz? - staremu mówił czyżyk młody -
Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody`.
`Tyś w niej zrodzon - rzekł stary - przeto ci wybaczę;
Jam był wolny, dziś w klatce - i dlatego płaczę.
Z czasowo bliskich trzeba dać przykład księdza Józefa Tischnera, o którym Jan Paweł II napisał: był człowiekiem Kościoła, zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka. Wspomnieć też wypada o niezapomnianym Janie Twardowskim, księdzu-poecie lub dominikaninie – Macieju Ziębie. Czy jezuicie, ojcu Wacławie Oszajcy, poecie, publicyście, naczelnym redaktorze Tygodnika Powszechnego.
Nieprzypadkowo uparłem się na wymienianie księży. Albowiem jako człowiek wierzący, odróżniam religię od funkcjonariuszy Kościoła.
Religia naucza, jak zostać człowiekiem świadomym swej roli na Ziemi. Jak żyć zgodnie z przykazaniami Bożymi. Jak zachować lub wykształcić w sobie zdolność do okazywania wrażliwości, miłosierdzia, gotowości wybaczania. Uczy, jak kochać bliźniego. Nie uczy, jak go nienawidzić, być wobec niego zawistnym, nietolerancyjnym i mściwym.
A gros hierarchów – tak. Większość z nich albo dyplomatycznie milczy w tych sprawach, albo przyłącza się do grona Katolickich Talibów poprzez brak wyraźnej reakcji na łajdactwo.
Odcinam się od dzisiejszych sekciarzy: współczesnych głosicieli średniowiecznych herezji. Jestem przeciw patriotom dzielenia, za powrotem zdrowego rozsądku, autorefleksji, zaprzestaniem małostkowego przerzucania się winą.
Mój świat jest otwarty, przyjazny, życzliwy ludziom niezapiekłym. Dostrzegam jego piękno zawarte w różnorodności form życia. Urodę rozwoju ducha. Ciągły niedosyt wiedzy.
Bóg dał mi wolność wyboru. Nie ograniczył mnie do nakazów: w to możesz wierzyć, a tamtego unikaj. Zanim ich odtrącisz oznajmiając z pogardą, że nie są tacy, jak ty, zrozum powody, dlaczego wyznają odmienne zasady.
Pragnę móc poznawać obce kultury. Tak, jak Herodot, godnie, z podniesionym czołem podróżować po jej Historii. Czerpać z niej to, co szlachetne. Nie akceptować tego, co mizerne. Przyjmować do sumienia, że są inni ode mnie. Lepsi, gorsi, lecz bracia. Nie chcę ich szufladkować i wynosić się ponad.
oceny: bezbłędne / znakomite
:)))
Świetny tekst, który polecam wszystkim rodakom, niezależnie od przynależności, pochodzenia i hierarchii. Podpisuję się pod wszystkim co napisałeś - OBCY(z Górnej Bawarii), dla niektórych VOLKSDEUTSCH.
W Kielcach było to niejednoznaczne do czasów 2010, a potem nawet na odsłanianych tablicach z nazwiskami zabitych pod Smoleńskiem poseł Lipiec decydował o tym, że Gosiewskiego tam nie będzie. Co mu szkodziło podeprzeć się martwym, tego nie wiem, tamten przecież z grobu się nie odezwie, ale wymazać nazwisko tego, który w świętokrzyskim zrobił z PiS potęgę to rzecz dla mnie nie do ogarnięcia. Lipiec wygląda jak zapijaczony chomik, ale rządzi tak,że popieranego przez nich prezydenta Kielc poparło 596 osób w referendum. Czuję do nich wstręt.
Tylko tak dalej. Nic się od partii oszustów nie nauczyliście, albo nauczyliście się zbyt wiele.