Autor | |
Gatunek | proza poetycka |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-08-02 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3772 |
Chata z grubych bali często trzeszczy. Ogród kłuje i kąsa, ale też śpiewa. Góra sięga wieczorem księżyca, który chowa się czasem w stawie. Staw jest głębszy niż po szyję. Wiem, bo próbowałem w nim złapać księżyc.
Kara może kopnąć i głośno prycha. Biała daje mleko. Raba, jak ja, lubi brodzić w najgłębszym rowie przy drodze. Wzdłuż niej kilka drewnianych chałup.
Zrzucają czasem bom bom blisko lub gdzieś daleko. Czasem leci z góry bardzo dużo papierków. Boję się, ale za nimi ganiam. Wojna to taka straszna baba schowana w naszym lesie. Gdy obrzydliwie rechocze, widać, że jej to sprawia radość, a mnie strach. Widzę wtedy spróchniałe pniaki jej zębisk. Ręce ma jak zardzewiałe widły. W jednej trzyma ogromny nóż. Łapie nie tylko dzieci, zarzyna i pożera. Wciąż musi jeść. Za jej plecami chowa się mały grubasek, który ma niby dobrą twarz i wydaje się miły, ale ma ohydnie słodki uśmiech. To lichwiarz, który ugina się pod ciężką torbą pieniędzy zabranych zabitym ludziom.
Dziś moje urodziny, a nie dojechał cukierek urodzinowy. Gdy wchodzę do domu co chwila w ciągu dnia, pytam, czy dojechał. Nie dojechał. Przychodzę wieczorem bez nadziei i jest mi smutno. Cały jestem ubłocony.
- On tylko zęby ma białe – śmieje się dziadek. A mnie robi się jeszcze smutniej. Z drewnianego cebrzyka pełnego ciepłej wody, z rąk mamy, trafiam wysoko na piec, do dziadka. Pachnie machorką. – Mam coś dla ciebie na urodziny – szepcze starzec. Żaden w życiu orzech nie smakował mi tak jak ten jeden, który dziadkowi jakimś cudem udało się ukrywać przede mną przez całą zimę i wiosnę.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Piękna, bardzo epicka opowieść małego chłopczyka o tym, co JEST.
Tu i teraz
na całej Ziemi świat od tysiącleci kompletnie ignoruje.
Gdyby władzę oddać dzieciom, mielibyśmy tutaj prawdziwy /nie biblijny/ Paradise
C Z A R N A
R O Z P A C Z