Przejdź do komentarzyMimo wszystko wydoić krowę
Tekst 2 z 3 ze zbioru: za zasłoną
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2022-05-14
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń639

Na wyjątkowo ostrym zakręcie zwolnił i wtedy reflektory SUV-a wyłoniły zwisającą  z gałęzi drzewa sylwetkę człowieka. Serce podeszło Jerzemu do gardła. Miał nieodparte wrażenie déjà vu.

Po chwili zorientował się, że to tylko wzrok spłatał mu figla. Zwykła gra świateł i cieni. Sięgnął do torebki po garść słonecznika. Łuskanie i pogryzanie tych nasion uspokajało. Ostatnio pochłaniał je w wielkiej ilości, wręcz przerzucił się na dietę słonecznikową, jakby od tego zależało jego życie. Uśmiechnął się. A może zależało?


*


Z Andrzejem znali się od lat chłopięcych. Razem kończyli podstawówkę. Razem zaczynali liceum, uczęszczając do jednej klasy. Wspólnie chodzili na wyprawy do morenowego lasu. Rzucali się naprzeciwko falom jeszcze w październiku i na początku listopada, kiedy to bałtycka woda była już bardzo chłodna, a fale wysokie i groźne. Zjeździli Polskę autostopem. Jednym słowem, przyjaciele na całe życie. Tak się wtedy wydawało. Kiedy jednak przyszła pora wybierać studia, znowu zrobili to razem. Chociaż nie bez pewnych zgrzytów. Andrzej postawił na weterynarię, Jerzy miał początkowo nieco inne plany, ostatecznie uległ przyjacielowi. Przystępując wspólnie do egzaminów w Olsztyńskiej Akademii Rolniczo-Technicznej, nie potraktowali sprawy zbyt poważnie. Z tych czasów pamiętał ćmy w akademiku, mnóstwo ciem, które wlatywały przez uchylone okno, zwabione światłem.

Pamiętał jeszcze brzydkie dziewczyny, które odkryli w swoich łóżkach po ostrej popijawie dnia poprzedniego. A egzamin właśnie miał się rozpocząć. Musieli przystąpić do niego na ostrym kacu.

Wczorajszego dnia, już na haju, zaczepili dziewczęta, a może to one zaczepiły ich. Strzelnica i wiatrówki. Właściwie nigdy nie trzymał żadnej broni w dłoniach. Przechwalał się, że jednym strzałem strąci pluszowego misia. I, nieoczekiwanie, tak się stało. Dalej mgła niepamięci.

Potem egzamin na kacu. W oczekiwaniu na wyniki, szaleli po Kortowie i w jeziorze kortowskim. To był początek rozejścia się przyjaciół na całe życie. On sam zdał egzamin minimalną ilością punktów. Andrzej, niestety, odpadł. Poszaleli jeszcze trochę aż do rozpoczęcia roku akademickiego.

Potem ich drogi się rozeszły. Na pewien czas. No właśnie. Czas. O co chodzi z tym czasem?


*


Ponownie zapuścił silnik i ruszył powoli. Po chwili jednak, znów się zatrzymał. Nagle zdał sobie sprawę z nierealności sytuacji. Właściwie nie miał pojęcia, co tutaj robi i dokąd się wybiera. Przecież nie dostał żadnego wezwania. Rozejrzał się po okolicy na tyle, żeby zorientować się w sytuacji. W zasięgu reflektorów jego wozu widniała mała, przydrożna kapliczka. I wtedy poczuł chłód oraz ściśnięty z niewytłumaczalnego lęku żołądek. To była droga do jednego z najzamożniejszych gospodarzy prowadzącego, niemal, wzorową hodowlę bydła dojnego wraz z nowoczesną udojnią.

Oczami wyobraźni ujrzał nagle zwłoki hodowcy, Antoniego, z którym był prawie na stopie przyjacielskiej, bowiem regularnie przyjeżdżał doń na inspekcje. Pod powiekami, niemal jak na jawie, widział Antka leżącego przy automatycznym sprzęcie do udoju, zagryzionego przez własne krowy. Zagryzionego przez krowy? Zachichotał nerwowo. Te przeżuwacze o wielu żołądkach nie tkną niczego oprócz trawy, ewentualnie kiszonki z tejże. A jednak zaczynał sobie zdawać sprawę z tego, że nie pierwszy raz znajduje się w tej sytuacji.

W jakiej sytuacji? To było jak pamięć przyszłych wydarzeń, albo zdarzeń już raz przeżytych. No właśnie. Już raz przeżytych. Przeżutych. Znów zachichotał, bowiem wracała mu pamięć. Znał też historię przyszłych wydarzeń, gdyż przeżył je do pewnego momentu w swojej wewnętrznej czasoprzestrzeni. Stąd nasiona słonecznika. Tylko słonecznika, który dojrzewał tego lata. Tknięty powszechną zarazą, był chyba jedyną rośliną, która zamiast zabijać produkowała antidotum.



*


Ni z tego, ni z owego, po latach, Andrzej znowu wpłynął w jego życie. Jeszcze za szkolnych lat fascynowały ich różne historie dotyczące spraw spiskowych, tajemniczych. Uwielbiali czytać książki von Dänikena o paleostronautach.

Kręgach zbożowych, obszarze 51, rozbiciu UFO w Roswell. Byli pewni, że rząd amerykański zatuszował sprawę. Wynajdowali wzmianki o światłach na niebie. Ich ulubionym serialem był Z archiwum X.

Przypadkiem natknął się na portal zajmujący się teoriami spiskowymi. Nie był specjalnie zdziwiony, dowiadując się, że prowadzi go Andrzej. Postanowił się z nim skontaktować. Powitali się serdecznie. Czas trochę ich odmienił. W zasadzie, zamienił posturami. On, który w latach szkolnych posiadał ksywkę smukły, roztył się nieco, co było ceną za nieograniczony dostęp do mięs i wędlin, jakie otrzymywał w ramach podarunków od gospodarzy, u których przeprowadzał inspekcje lub zabiegi zwierząt.

Andrzej schudł, wydawał się jakiś nerwowy. Tuż po powitaniu ściszył głos i powiedział (Jerzy wiedział już, że to były prorocze słowa) – Jurek! Jesteśmy inwigilowani. Jestem niemal pewien, że to wstęp do kolonizacji. Prowadzę tę stronę i wypisuję różne bzdety, bo to zmyłka dla przeciwnika. Przeniknęli właściwie wszędzie. Nie mam pojęcia jak wyglądają. Może potrafią się kamuflować. A może wysługują się ludźmi. Z całą pewnością są jednak agresywni. Nie przypuszczam, żeby chcieli zachować ludzki gatunek. Są cierpliwi i bezwzględni. Na pewno nie myślą tak jak my. Nie wiem, czy pochodzą z kosmosu, choć wiele na to wskazuje. A może to jakaś ziemska forma życia. Nie znamy przecież dna oceanów. Nie wiemy, jak może myśleć zmutowane mrowisko jako organizm. To w zasadzie nieistotne, choć powiadają, że wroga należy poznać. Gorzej jednak, gdy wroga nie widać, a on już działa i być może jest na końcowym etapie inwazji.

Jerzego zmroziło, ale nie zobaczył w oczach Andrzeja szaleństwa. Niczego poza lękiem. Rozstali się nieco nieufnie.

Na pożegnanie Andrzej rzekł – wątpię, aby ludzkość miała szansę wyjść cało z tej konfrontacji. Jurek poczuł dyskomfort, żegnając się z byłym przyjacielem. Nie sądził, że go jeszcze spotka.

A jednak. I to w bardzo dziwnych okolicznościach.


*


Zawsze lubił pogryzać słonecznik. A w tym roku wyrosły osobliwe. Ogromne, na łodygach zdrewniałych, by móc utrzymać ciężar kwiatostanu. Nasiona też były wielkie i naprawdę smaczne. Trochę jak kokos z posmakiem czekolady. Nie zdawał sobie sprawy, że to przedsmak nadeszłej już apokalipsy.

Pierwszym zauważonym przez niego symptomem była Czika, złośliwa, wiecznie obszczekująca, mała suczka sąsiadki. O dziwo teraz była spokojna. Bardzo spokojna. Wydawało się nawet, że chce się połasić. Spostrzegł jednak pianę i krew na pysku. W jej ruchach było coś nienaturalnego. Z racji zawodu nosił przy sobie broń na wściekłe zwierzęta, bo i takie zdarzały się w jego pracy. To był pistolet, wiatrówka na sprężone CO2 z nabojami, ampułkami wypełnionymi ketaminą. Pocisk, który powinien był uśpić wołu, nie zrobił żadnego wrażenia na Czice. Władował drugi pocisk, ale też bez rezultatu. Czika ruszyła na niego, popiskując jak szczenię. To też było bardzo niepokojące, więc wycofał się z ganku do sieni. Suczka wyraźnie ruszyła do ataku. Sięgnął po stojący tam szpadel, który wcześniej przygotował do okopania ogródka. Uderzył w nią kilka razy niemal odrąbując połowę tułowia. Przestała się ruszać dopiero, kiedy uciął suce łeb.

Delikatnie zapukał do drzwi stojącego nieopodal domku sąsiadki. Potem głośniej. Cisza była niepokojąca. Ostrożnie zajrzał do środka. To co tam ujrzał, było makabryczne. Ciało sąsiadki zostało niemal rozwłóczone po całym pokoju. Jak maleńkie zwierzę mogło dokonać czegoś takiego?

Z komórki próbował zadzwonić na numer alarmowy ale telefon padł. Włączył telewizor, gdzie właśnie histerycznie obwieszczano apokalipsę. Z nieznanych powodów ludzie w jednej chwili pozmieniali się w dzikie bestie pożerające siebie nawzajem. Ptaki i psy atakowały ludzi i siebie. Szczury wyszły z kanałów. Zaobserwowano nawet atakujące króliki. Zresztą, tv też nagle wysiadło.

Zrozumiał przepowiednię Andrzeja. Usiadł więc tylko, czekając na przemianę. Zastanawiał się, czy nie strzelić sobie w łeb przed zdziczeniem. Jednak instynkt samozachowawczy mu na to nie pozwalał. Nagle z wyrazistością przypomniał sobie słowa Andrzeja.

- Jerzy, z całą pewnością są agresywni, nie sądzę też, żeby chcieli zachować ludzki gatunek, są cierpliwi i bezwzględni. Na pewno nie myślą tak jak my.

A on potraktował go jak szaleńca. Andrzej miał zawsze błyskotliwy umysł. Jak doszedł sam do wniosku o takim globalnym spisku? Czy brali w nim udział ludzie? Nieświadomie z pewnością tak. Ale czy mogli istnieć świadomi zdrajcy ludzkiej rasy? Próbował sobie przypomnieć ówczesną rozmowę. Nagle poczuł jakby zapadał się w siebie...


*


Znowu stał naprzeciw Andrzeja, który wykładał mu swoją teorię spiskową. Czuł się bardzo dziwnie. Jakby posiadał dwie świadomości. Ówczesną i tę sprzed chwili, a właściwie sprzed laty w przyszłości. Przerwał Andrzejowi.

- Nie weź mnie tylko za wariata, Andrzeju. Właśnie przybyłem z przyszłości. A właściwie przybyła tylko moja świadomość. W tej chwili walczy ze świadomością teraźniejszą. Nie wiem, która zwycięży. Z całą pewnością masz jednak rację. Apokalipsa nastąpiła, a właściwie dopiero nastąpi. To rodzaj jakiejś choroby, która zmienia wszystkie stworzenia w dzikie bestie wzajemnie siebie pożerające. Nie wiem dlaczego tu jestem. Co takiego sprawia, że mogę w tej chwili rozmawiać z tobą i przekazać tobie tę wiadomość?

Andrzej spoglądał z niedowierzaniem i wyraźnym powątpiewaniem.

- Oczywiście robisz sobie ze mnie jaja, bo zaufałem tobie i wyznałem swoją sekretną wiedzę. A uważałem ciebie za przyjaciela.

- Naprawdę nie, Jędrek. Przecież masz otwarty umysł. Spróbuj na chwilę przyjąć, że to co mówię jest prawdą. Zastanówmy się razem, co sprawia, że się nie przemieniłem, a co dziwniejsze jestem tutaj. Byle szybko, bo czuję, że za chwilę odejdę wypchnięty przez prawowitą świadomość tego czasu.

- No dobrze, zróbmy takie założenie – Andrzej przyglądał mu się nieufnie. Jeżeli to choroba, jakaś epidemia, to musi być przenoszona przez nieznany czynnik. Powiedzmy wirus. To ty jesteś lekarzem. Choć niespecjalnie widzę wirusa, który aktywuje się u wszystkich praktycznie w jednym momencie. Czynnik musiał być rozniesiony już wcześniej. Na co byś postawił, Jerzy?

- Na jakiś obcy element raczej pochodzenia quasi organicznego. Jakiś specjalny rodzaj białka. Czekaj! No jasne! Priony. Jakiś specyficzny rodzaj prionów. Słyszałeś o chorobie szalonych krów? Powodowana jest przez zmianę strukturalną pewnych białek w tkance nerwowej, bez zmiany chemicznej.

Coraz bardziej czuł się spychany przez prawowitego właściciela z tego czasu.

- Można przez lata rozsiewać pewne niegroźne białka z aktywatorem zmiany strukturalnej. Na sygnał, powiedzmy, elektromagnetyczny czy jakieś promieniowanie, struktura zmienia się naraz u wszystkich organizmów. To wyjaśnia jednoczesność epidemii.

Ale, nie brak przemiany u mnie i przybycie mojej świadomości? Spróbujmy dojść do tego jak najszybciej, bo już odchodzę, a może uratować ciebie i wielu innych w przyszłości.

- To raczej byłoby tylko przedłużenie agonii dla niewielu. Zacznijmy od czynników podstawowych. Co z ciebie za lekarz, Jerzy?

- Noo, weterynarz. Czekaj. Czynniki podstawowe, to przede wszystkim dieta. Jakieś antidotum spożywane z pokarmem.

- Co takiego spożywałeś ostatnio, co różniłoby się od dotychczasowego jedzenia.

Pacnął się w czoło.

- No jasne, słonecznik. Wyrosły bardzo dziwne, niezmiernie smaczne. Ogromne, na zdrewniałej łodydze. To będzie w roku... Zapadł się w sobie...


*


Znajdował się w swoim SUVie, wiedział, co zastanie za następnym zakrętem. Zagryzione przez krowy ciało Antoniego. Z naprzeciwka nadjechał jakiś pojazd. Zamrugał światłami. Zatrzymał się. Trzaśnięcie drzwiami. Mężczyzna podszedł do niego. - Andrzej?

Uścisnęli się. Jednak przyjaciele na całe życie.

- Zapamiętałem twoją gadkę o słonecznikach. Wyśledziłem cię w necie.

Obydwaj, zatwardziali, starzy kawalerowie, spoglądali w wieczne gwiazdy.

- Przyjemniej jest chyba pożegnać ten nasz zasrany świat we dwójkę.


  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Jak zakalec, coś poszło nie tak.
avatar
Patriarchalny biblijny obraz świata, utrwalony w naszej mentalności /chrześcijańskiej/, zakłada - jako absolutnie konieczny jego element /piksel/ - czas apokalipsy, ale

wcale tak nie musi być. W szaleństwie tego cyklonu wokół nas zawsze jest jakaś przestrzeń dla tego cyklonu

oka ??

Co jest ZA ZASŁONĄ?

(vide tytuł prozatorskiego zbioru)

Wszystko, co najlepsze?

Wszechobecna od świtu do świtu narracja narastającego wiecznego zagrożenia stoi w jawnej sprzeczności z codziennym doświadczeniem ogromnej większości ludzi.

Cel przed jakim stoi człowiek:

mimo wszystko wydoić krowę

NIE JEST zadaniem przekraczającym jego możliwości.

Optymistyczne zakończenie to nie fanaberia Autora, a logiczna konsekwencja przyjętej optyki
avatar
- Przyjemniej jest pożegnać ten zasrany świat we dwójkę.

To jest to oko cyklonu - i ten rodzaj optymizmu, który wnosi ład w bezwład
© 2010-2016 by Creative Media
×