Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2023-02-03 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 432 |
KONCERT
Ostatniego dnia stycznia tego roku znajomi zabrali mnie na koncert BLACK FLAG. Taki opis się nasuwa, choć niewiele ma on wspólnego z prawdą. Bo z oryginalnego składu pozostał jedynie gitarzysta – czas płynie, a oni pierwszą płytę wydali w 1980. Trudno więc powiedzieć, że byłem na ich koncercie – byłem na koncercie zespołu/ składaka, który wykonywał ich piosenki. Takie „powroty” są modne – dają namiastkę tych odczuć, jakie chcielibyśmy czuć 30, 40 lat temu, ale nie było nam dane.
A gdyby w tym kontekście połączyć pazerność z wyrachowaniem można by sprokurować gwiaździstą trasę koncertową mającą zaspokoić te nostalgiczne ciągoty wielu ludzi naraz. Po prostu skrzyknąć taki popularny niegdyś zespół i gitarzystę ze wsparciem wysłać do Azji na przykład, basistę z dobranymi muzykami w trasę po USA, wokalistę z muzykami sesyjnymi do Europy, a perkusistę z ekipą do Ameryki Południowej. Jednocześnie. To realne. No i na starcie ustalić kanon: te kawałki grać będziemy.
A sam koncert fajny. BLACK FLAG ( z czasów przed Henry Rollinsem) to wiercąca w głowie corowa wściekłość i to było słychać, i czuć. Mimo upływu 4 dekad. Koledzy stwierdzili, że poczuli się nieco oszukani i nigdy więcej na takie ożywiane dinozaury nie jedziemy. Ja czułem się lekko naciągnięty na kasę, bo bilety dość drogie. Jednak jeszcze zanim wróciliśmy z Warszawy do Kielc jeden z kolegów stwierdził: nie, nigdy więcej na takie wykopaliska nie jadę. Skoczę jeszcze na the PARTISANS i koniec. Więc ci muzyczni archeolodzy nie muszą się martwić. Interes będzie się kręcił.