Przejdź do komentarzySpotkałem Bambosza
Tekst 1 z 32 ze zbioru: Duperelkowate
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaartykuł / esej
Data dodania2018-04-15
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2286

SPOTKAŁEM BAMBOSZA

Kiedyś – a konkretnie latem 1991. Poznał nas Krzysiek „Niewinny”. Obaj mieliśmy syf za sobą, choć ja załatwiłem ten temat nieomal definitywnie, a Bamboszowi MON przetrącił całe życie.


Bambosz nie był twórcą, ani osobą inspirującą. Trudno jednak odmówić mu znaczenia w życiu kieleckiej kontrkultury. Był w centrum, gdy się działo. Często nawet to on właśnie był epicentrum wydarzeń – ja mówiłem o nim „medium imprezowe”. Nasze ścieżki przecięły się dość niespodziewanie, bo on wywodził się z kręgu metalowców, gdy mnie bliżej było do punk. W młodości, tej wczesnej, określał się dość jednoznacznie: nosił dżinsówkę z telewizorem na plecach. Nie znałem go wtedy.

Zawsze dbał o swój wygląd. Ramoneska, samodzielnie zwężane spodnie. Bo szyć potrafił -  jednemu z kolegów przeszył  ręcznie całą skórę/skorupę. Cytując LESZCZERSÓW, był „czysty i schludny”, nawet gdy w okresach nadużywania alkoholu i długotrwałego penerstwa śmierdziały mu girasy.

Wiem, że za lat kilka jego postać odejdzie w niepamięć i dlatego postanowiłem go utrwalić.


Skończył „energetyka” i zaczął pracować w WPEC ( dziś kielecka elektrociepłownia na Gruchawce). Stamtąd wyjął go MON. I wypluł po 3 miesiącach z powodu astmy. To były czasy tych okrutnych reform Balcerowicza. Firmy bały się takich pracowników: czy MON nie upomni się o nich znów za kilka miesięcy? A MON taką miał selekcję poborowych: bierzemy wszystkich, którzy nie zdołają uciec. Komisje lekarskie tak badały poborowych, by nie wykryć żadnych dyskwalifikujących wad. Dziś odrzucono by go od razu – po prostu był zbyt niski. Wtedy nie było za małych i za dużych.  W jednej z naszych ostatnich rozmów przyznał, że marzy mu się amerykańska wojskowa kurtka – parka. Mówiłem mu, że tamto wojsko takich jak on nie bierze w swe szeregi, bo tacy rekruci stanowią problem z wielu powodów, a głównie wzrostu, więc wątpię, by znalazł parkę w swym rozmiarze. Kiedy więc MON go wypluł, firma w której wcześniej pracował, zwodziła go tak długo, że minął miesiąc  i już nie musiała przyjmować go znów, bo wrócił. . Na początku lat 90 trudno było znaleźć pracę i on łapał się tu, łapał się tam, ale nigdy nie udało mu się zaczepić na dłużej, nie mówiąc już o „na stałe”. Zero stabilizacji. Wielu takim jak on Balcerowicz przetrącił życiorysy. Jak wielu takich próbował swych sił  w budowlance, w wykończeniówce i był w tym niezły. Razem z ojcem, Lutkiem, remontowali nam duży pokój – pełna profeska.


Wzrost – 156 centymetrów – tak jak MON, zdeterminował  jego życie. Opowiadał mi, że rodzice dostrzegli jego mikrość w porównaniu z rówieśnikami. Próbowali z tym walczyć. Lekarz, do którego zaprowadziła go matka, oprócz prób molestowania, zaordynował pewną terapię – leczenie hormonami wzrostu. Podziałało, ale nie  tak jak tego oczekiwali. Coś niecoś mu urosło.

W trakcie naszych wspólnych penetracji rzeczywistości, penerskich wypraw nigdy nie przypominam sobie wspólnego sikania, normalnego przy okazji pijaństwa męskiego. Wstydził się tego, że on raczej niewysoki, jest od nas większy w pewnych aspektach.

No i sami wiecie, że tacy niskopienni to ludzie ambitni, honorni. Dwa tygodnie przed śmiercią w rozmowie z Fenkiem przyznał, że to właśnie jego duma zaprowadziła go tam, gdzie się znalazł. Że mógłby się nie odzywać, nie wdawać się w polemiki i wtedy szwagier policjant nie wymeldowałby go z domu. Nie wyrzucono by go potem ze schroniska dla bezdomnych brata Alberta. I wielu innych rzeczy w życiu by nie doświadczył, gdyby nie duma, za którą nie stało właściwie nic.

Przetrącone życie – a może gdyby obok stała jakaś kobieta? Tak, kobieta. Mnie zwierzył się kiedyś, że koleżanka jego siostry, młodszej od niego, wykorzystała go kiedyś w stanie upojenia alkoholowego i potem nie mógł się od niej opędzić, ale z jakiegoś powodu nie była dla niego tą, z którą chciałby się wiązać. Ale takiej, z którą chciałby nie spotkał.

Ach ta duma! -  pokłócił się nawet ze starszym bratem, który w latach młodzieńczych był dla niego wzorem, a w tych trudnych czasach mógł być dla niego oparciem. Wokoło niego zostali tylko tacy jak on przetrąceni przez życie i paru starych znajomych.


Cały czas szukał swego miejsca w życiu i spiralnym lotem opadał na coraz niższe kręgi tego naszego wspólnego piekła. Ale cały czas próbował. Przez wiele lat próbowaliśmy go wyciągać to tu, to tam, do Jarocina, na jakieś wyjazdy, ale on odpadał gdzieś na dojściach do dworca kolejowego, gubił się. Aż tu nagle znalazł się w Hiszpanii jako pracownik cyrku i opiekun osła. Tam spędził chyba rok, a potem znów spadł tu, w Kielcach. Nie mówił tego wprost, ale te zakamarki, te ulice, to był jego ekosystem. Tu albo nigdzie.


Szwagier policjant – jak sam mówił, wprowadził się do niego z reklamówką ciuchów, wymeldował go z mieszkania na bruk. Wszystkie urzędowe dla bezdomnego przychodzą na ostatni adres. Do szwagra policjanta. Dlatego z premedytacją nie kupował biletów w autobusach. Ostatni dowód miał już bez adresu. Stąd kultowy dialog z kanarami:

A gdzie pan mieszka?

U brata Alberta.

A brat gdzie mieszka?

Ale mimo tej honorności to chyba szwagier policjant był uszkodzony socjalnie, bo kiedy już wyprowadził na bruk Bambosza, to wkrótce potem to samo zrobił z teściem Lutkiem – ten zamieszkał w garażu. Bambosz to wiedział, spotykali się tam. Czemu siostra Bambosza, córka Lutka wybrała taką ścieżkę życiową? Odciąć się od najbliższych dla męża policjanta? Nie wiem. A to Lutek bronił rodziny od złych wpływów i kiedy odwiedzaliśmy Bambosza, niekoniecznie w celu konsumpcji alkoholu, potrafił wyskoczyć do nas z siekierą w ręku. Nie bał się nas, dziwnych i większych od siebie.

Lutek przepisał mieszkanie na córkę z zastrzeżeniem sobie dożywotki. Ale szwagier policjant poradził sobie i  z tą prawniczą zagwozdką.


Mamy zdjęcia z Bamboszem w różnych konstelacjach, asocjacjach towarzyskich. Pamiątki. Ja mam dżinsówkę  renomowanej firmy, która kupiłem od niego za 25 zyli, funkel nówka, bo oni jako bezdomni dostawali takie z darów, a ta akurat była na mnie, a nie na niego.

Ale powstał też szablon go uwieczniający. Obraz przedstawia rozchichotanego Bambosza w ramonesce z napisem „ Bambosz terrorajzer”. Autorem jest  „Reju”. To grafitti pojawiło się w kilku miejscach Kielc, a ja zreprodukowałem je w artykule „Pisanki” o grafitti wydanym nakładem własnym jako broszura.

Znacie jakąś inną kielecką postać uwiecznioną naturalistycznie – czy byłby to szablon, jak w tym przypadku, albo inaczej? Ja czegoś takiego nie zauważyłem. Bambosz był mały, ale był wielki .Został uwieczniony w ikonografii.


I jeszcze ta historia z biblioteką wojewódzką. Przyniósł mi kiedyś kilka płyt – weź sobie. Wśród nich film z biblioteki. Postanowiłem, że go oddam. Pani w bibliotece mówi, że będzie kara. Ja mówię, że nie będzie. Nie na moją kartę, więc mnie to wiecie co. Poszedłem szukać czegoś dla siebie, kiedy do pani wróciłem z wybranymi, pani mówi, że za tą płytę jest ponad 900 zyli kary za przetrzymanie. Ja, mając w świadomości, że Bambosz jest bezdomny, bez dochodów, powiedziałem, że sobie myślcie o karze, ale ona jest nie do ściągnięcia. Tam pracują  ludzie po studiach, inteligenci, i oni wypożyczają  te sprawy bezdomnym? Szczęścia życzę.


Bambosz nie był taki pierwszy lepszy. Życie nieźle go potarmosiło. Przemieliło. Może dlatego, że taki był niewysoki opierał się wiatrom historii na ile potrafił. Pion trzymał prawie do końca. Znaleziono go martwego tuż przed bożym ciałem 2015, miał 43 lata. Szymon Marek się nazywał urzędowo. Dla nas, którzyśmy go znali, był Bamboszem.

3 la

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×